Szanse dziecka, by przetrwać w obozie, były jeszcze mniejsze, niż szanse dorosłych więźniów. Większość malców z miejsca kierowano do komór gazowych. Nie mogli pracować, a zatem w oczach personelu stanowili jedynie „niepotrzebne obciążenie”. Czy znamy prawdziwą liczbę tych najmłodszych ofiar Auschwitz?
Kiedy 27 stycznia 1945 roku alianci wkroczyli do Auschwitz, znajdowało się tam 7,5 tysiąca więźniów. Dzieci i młodociani stanowili mniej niż jedną dziesiątą tej niewielkiej, wycieńczonej psychicznie i fizycznie populacji. Było ich zaledwie 700 – w tym około 500 poniżej piętnastego roku życia.
Reklama
Choć najmłodsi więźniowie byli skrajnie niedożywieni i chorzy, ci, którzy przeżyli, mogli mówić o prawdziwym szczęściu. Miażdżąca większość malców, którzy trafili do obozu, nie doczekała tego dnia. Czy to możliwe, że szansa dziecka na przetrwanie pobytu w Auschwitz wynosiła mniej niż jeden procent?
Kierunek: komora gazowa
Decyzje dotyczące losu wielu małych więźniów zapadały już w pierwszych chwilach po ich przybyciu do obozu: w czasie selekcji. Niezdolnych do pracy oddzielano wówczas od tych, których siły można było jeszcze wykorzystać. Dzieci, zwłaszcza młodsze, niemal zawsze trafiały do tej pierwszej kategorii. Często razem z matkami, by nie doprowadzić do powstawania paniki wśród przywiezionych.
Dziesiątki, a nawet setki maluchów trafiały w ten sposób prosto do komór gazowych. Tak było na przykład z dziećmi żydowskimi przywiezionymi w 1942 roku z Francji. Wyjątkowo już wcześniej oddzielono je od rodziców. Spośród 1100 osób (w tym 400 dzieci), które przyjechały w transporcie wraz z osiemnastoletnim Joe Nisenmanem, tylko 250 wybrano „do życia”. Joe opowiadał później:
<strong>Przeczytaj też:</strong> Nie mogę usnąć, nie mogę płakać. Dramatyczne wspomnienia polskiego chłopca, który przeżył AuschwitzWypędzili nas kijami – nie pozwolili nam zostać. Zostawiłem siostrę w wagonie… Ale mimo wszystko nie wyobrażaliśmy sobie, co się z nami stanie… Nie pamiętam, żeby dzieci płakały. Widziałem je, niektóre bardzo śliczne, jak jechały na śmierć. To było straszne.
„Nie potrafiłem zrozumieć”
Niektórych najmłodszych straszny los spotykał już na rampie. Po wojnie członek personelu Auschwitz, Oskar Groening, zeznawał, że o ile podczas selekcji panował względny porządek, to po jej zakończeniu on sam bywał zszokowany okrucieństwem swoich kolegów. Tak opisywał swoje pierwsze doświadczenia po dołączeniu do obozowej załogi:
Sposób, w jaki traktowano tych ludzi, wzbudził we mnie zwątpienie i odrazę. Jakieś dziecko złapano po prostu za nogę i wciągnięto na ciężarówkę… a kiedy zaczęło krzyczeć jak chory kurczak, roztrzaskano je o burtę ciężarówki. Nie potrafiłem zrozumieć, jak esesman może wziąć dziecko i rozbić mu głowę o burtę ciężarówki… albo zastrzelić i wrzucić do niej jak worek pszenicy.
Reklama
Groening był jednym z niewielu, którzy odczuwali – przynajmniej początkowo, przynajmniej wedle własnych wspomnień – coś na kształt wyrzutów sumienia. Komendant obozu, Rudolf Höss, nie dopuszczał do siebie takich emocji.
Choć nieraz matki, domyślające się, co się stanie z ich dziećmi, pytały go „Jak możecie się zdobyć na to, aby zabijać te piękne, małe dzieci?”, potrafił szybko rozwiać wszelkie niepokoje. Wystarczyła mu konna przejażdżka albo kilka kieliszków alkoholu…
Tragedia nowo narodzonych
Niemal żadnych szans na przeżycie nie miały też niemowlęta, które przyszły na świat w obozie. Szacuje się, że w czasie jego funkcjonowania urodziło się około 700 dzieci (choć niektórzy podają znacznie wyższe liczby). Trzeba też pamiętać, że wielu przyszłym matkom nie pozwalano doczekać porodu – ciężarne kobiety często kierowano prosto do komory gazowej.
Te, którym pozwalano donosić ciążę – zarówno nowo przybyłe, jak i więźniarki, którym jakimś cudem udało się uniknąć przymusowej aborcji – też nie miały powodu do radości. Ich dzieci bowiem z góry skazane były na śmierć.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Żyd, który przetrwał wojnę udając polskiego arystokratę. Jak mu się to udało?Były więzień, Julian Kiwała, opowiadał:
Pewnego dnia dotarł transport kobiet z Zamościa, w którym znalazło się pięć czy sześć ciężarnych kobiet. Urodziły w infirmerii. Z początku matki i ich dzieci otrzymały mleko i biały chleb jako dodatkowe racje. Dzieci dodano do populacji więźniów, a ja, jako starszy blokowy, musiałem codziennie zdawać raport z ich liczby.
Pewnego wieczora, kiedy dzieci miały około dwa tygodnie, lekarz SS Klehr pozostał w bloku, kiedy my już odmaszerowaliśmy (pielęgniarze spali w obozie męskim). Kiedy przyszedłem do bloku następnego dnia, tych pięciu czy sześciu dzieci już nie było. Znalazłem ich ciała w kostnicy; mogłem stwierdzić, że otrzymały zastrzyki w okolice serca.
Reklama
Stanisława Leszczyńska, również była więźniarka, relacjonowała z kolei, że niemowlęta często po prostu topiono. Jedyne, które pozostawiano przy życiu, to te blondwłose i niebieskookie – jej zdaniem nawet kilkaset takich niemowląt wywieziono w celu ich germanizacji. Liczbę tych utopionych szacuje nawet na 1500, choć wydaje się, że może być ona znacznie zawyżona.
„Nie było trucizny, więc matka udusiła własne dziecko…”
Zdarzało się oczywiście, że kobiety próbowały ukrywać najmłodszych przed załogą obozu. Przypadki takie nieraz kończyły się jednak tragicznie. Jedną z takich sytuacji w książce Dzieciństwo w pasiakach opisał Bogdan Bartnikowski, który sam miał zaledwie dwanaście lat, kiedy przybył do Auschwitz.
Przytoczył on historię Polki o imieniu Nel, która zaopiekowała się znalezionym w obozie chłopcem. Niestety po około miesiącu jej tajemnica została wykryta. Esesman, który znalazł dziecko, nie miał żadnej litości. Na kartach Dzieciństwa w pasiakach czytamy:
Esesman stał przed nią, poruszał lekko laską, patrzył na nią i milczał. Powoli podniósł rękę i puknął zgiętym palcem w czoło Nel. Odwrócił się, podszedł do Stasia. Żadna z nas nie oddychała. Staś patrzył na Blockführera uśmiechnięty, wyciągnął do niego rączki. „Papa! Papa!” – zapiszczał.
Esesman schylił się, chwycił Stasia za nóżkę, zamachnął się, stuknęło głucho. Spojrzał, nie trzeba było uderzać po raz drugi, puścił drgające nóżki. Na ścianie bloku została ciemna plama.
Reklama
W nieludzkich warunkach obozu także same kobiety posuwały się do desperackich kroków. Dzieci, nawet, jeśli udało się je urodzić w ukryciu, nie miały żadnych szans na przeżycie. Lucie Adelsberger opowiada, że kobiety zbierały truciznę, by zakończyć męki najmłodszych.
„Pewnego razu nie miałyśmy trucizny i matka udusiła własne dziecko” – wspominała. – „Była Polką, dobrą matką, która kochała swoje dzieci nade wszystko. Ale trójka jej małych dzieci ukrywała się w domu i chciała żyć dla nich”.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
200 tysięcy dzieci?
Do liczby najmłodszych, skierowanych od razu na śmierć, i tych, których zamordowano zaraz po urodzeniu, należy dodać także tych, którzy zmarli w obozie w wyniku wycieńczenia i medycznych eksperymentów lub stali się ofiarami marszu śmierci po ewakuacji obozu (pisaliśmy o tym TUTAJ).
Ile mogło być ofiar? Niestety, podobnie jak w przypadku całościowej liczby ofiar obozu, dysponujemy tylko niepewnymi szacunkami. Ale i te przerażają. „Masowe morderstwa, do których dochodziło w Auschwitz, charakteryzowały się długotrwałością i znaczną ilością ofiar. Liczba dzieci i niemowląt, które tam zginęły, sięga setek tysięcy” – twierdził lekarz i były więzień obozu, Désiré Haffner.
Laurence Rees, jeden z historyków Holokaustu, ocenia z kolei, że wśród 1,1 miliona ofiar, które straciły życie w Auschwitz, znajdowało się około 200 tysięcy najmłodszych. A wyzwolono – przypomnijmy – zaledwie 700, czyli nawet nie pół procenta przybyłych do obozu!
Rees podkreśla też, że zamordowani w obozie najmłodsi to jedynie część ofiar niemieckiego okrucieństwa. „Niemal wszystkie hitlerowskie prześladowania Żydów podczas wojny prowadziły do ludobójstwa, a żydowskie kobiety i dzieci umierały już masowo w gettach i podczas nieudanej akcji wysiedlania” – przekonuje.
Reklama
Skalę tego masowego dzieciobójstwa uświadamia wspomnienie, pozostawione przez jednego z byłych więźniów. Opisał on „procesję” pustych wózków dziecięcych. Wyprowadzano je z Auschwitz po tym, jak odebrano je mordowanym tego dnia Żydom. Pchano je po pięć w szeregu. Zanim ostatnie wózki opuściły obóz, minęła ponad godzina – a przecież był to tylko jeden dzień w funkcjonowaniu machiny Zagłady.
Polecamy
Bibliografia
- Laurence Rees, Auschwitz. Naziści i „ostateczne rozwiązanie”, Prószyński i S-ka 2005.
- Bogdan Bartnikowski, Dzieciństwo w pasiakach, Prószyński i S-ka 2019.
- Hermann Langbein, People in Auschwitz, University of North California Press 2004.
- Auschwitz-Birkenau. Historia I teraźniejszość, publikacja Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau.
Ilustracja tytułowa: dziewczynka żydowska, uznana za niezdolną do pracy i przeznaczona na śmierć (domena publiczna).