Czy słynna baśń o Kopciuszku ma osadzenie w historii? Czy istniała sierota wystawiona na sadyzm krewnych, zaniedbywana przez przybranych rodziców, spychana na margines, by zrobić miejsce dla ich dzieci i uratowana dopiero przez szlachetnego księcia, który niespodziewanie dostrzegł jej wyjątkowe przymioty? Zdaniem polskich historyków i dziennikarzy, pochylających się nad okresem przełomu XIV i XV stulecia – jak najbardziej.
Po śmierci Kazimierza Wielkiego w roku 1370 na Wawelu pozostały jego dwie małoletnie córki: roczna Jadwiga i czteroletnia Anna. Obie jak najszybciej usunięto z dworu i z kraju, by nie mogły na przyszłość starać się o udział we władzy. O Jadwidze słuch zaginął. Sporo da się natomiast powiedzieć o losach Anny.
Reklama
Najpóźniej w roku 1380 stanęła ona na ślubnym kobiercu z Wilhelmem, hrabią Celje w obecnej Słowenii (czy też raczej współhrabią, bo mężczyzna był zmuszony dzielić się władzą najpierw ze stryjem, a następnie z kuzynem). Nie było to wyjątkowo zaszczytne małżeństwo, ale też nie mezalians.
Hrabstwo Celje leżało na pograniczu pomiędzy Węgrami a cesarstwem. Jego władcy nie byli w żadnym razie aktorami pierwszego planu. Fakt, że dzierżyli włości na newralgicznej rubieży, podbijał jednak ich znaczenie. A to, że wciąż nie mieli ogromnego majątku i rozległych latyfundiów, sprawiało, iż nikt nie widział w nich konkurentów do władzy.
Dlatego właśnie następcy Kazimierza Wielkiego – jego siostra Elżbieta Łokietkówna i siostrzeniec Ludwik Andegaweński – wydali kłopotliwą podopieczną za współhrabię Celje.
Posag godny królewny
Małżeństwo okazało się dla Wilhelma niezwykle opłacalne. Anna otrzymała od królewskiego kuzyna Ludwika posag właściwy dla jej pochodzenia. Chodziło o zawrotną sumę dwudziestu tysięcy złotych monet, a więc – bagatela – siedemdziesiąt kilogramów cennego kruszcu.
Reklama
Nigdy wcześniej panowie Celje nie dostali przy okazji małżeństwa choćby zbliżonej kwoty. W zamian za potężny zastrzyk gotówki Wilhelm zapisał żonie jedną ze swoich najcenniejszych posiadłości. Połowę monet wypłacił jej zaś jako „dar poranny”, zwyczajowy prezent wręczany małżonce w nagrodę za udaną noc poślubną.
Hrabia wzbogacił się, ale nadal nie zdradzał żadnych groźnych aspiracji. Nikomu też nie wchodził w paradę. A przynajmniej nikomu poza Żmudzinami, przeciwko którym wyruszył na krzyżacką „krucjatę” w roku 1377. I poza Turkami, z którymi pojechał walczyć w roku 1392, a w drodze powrotnej rozchorował się i umarł.
Córka porzucona na pastwę losu
Anna (w Słowenii nazywana Anną z Polski) nie opłakiwała męża długo. Już po dwóch latach zrzuciła wdowi welon i wstąpiła w nowy związek małżeński – tym razem ze szwabskim księciem Ulrichem z Teck.
Rozliczyła się z uzyskanej po mężu oprawy, odebrała zapisaną sobie część spadku (dostała zawrotną kwotę szesnastu tysięcy złotych monet z dawnego posagu!), po czym… zrobiła to samo, co jej matka dwie dekady wcześniej. Porzuciła dziecko na pastwę rodziny zmarłego.
Reklama
Jedynym owocem trwającego ponad dekadę małżeństwa była córka – po matce też nazwana Anną, a dzisiaj pamiętana w Polsce jako Cylejka lub Anna Cylejska.
Data narodzin dziewczynki nie jest znana. Tylko w przybliżeniu można stwierdzić, że w chwili śmierci ojca miała jakieś siedem lat. Gdy porzuciła ją matka, nie była jeszcze dziesięciolatką. I jeśli wierzyć polskim historykom, jej życie zamieniło się w piekło.
Baśniowa wizja
Zaledwie garstka rodzimych autorów z ostatnich dwóch stuleci skupiła choćby odrobinę uwagi na Annie Cylejskiej. Ci jednak, którzy to robili, z rozmiłowaniem właśnie ją obsadzali w roli polskiego Kopciuszka.
Sławny Karol Szajnocha, tworzący w połowie XIX stulecia, nie użył wprost takiego porównania, ale zbudował dla niego zaskakująco trwałe podstawy.
Po śmierci Wilhelma całą władzę w Celje skupił w swoich rękach jego kuzyn, Herman II. Karol Szajnocha miał na temat dynasty wyrobiony pogląd. A także na temat podgórskiego hrabstwa i wychowania nieszczęsnej (jego zdaniem) półsieroty.
Dziewiętnastowieczny historyk opowiadał, jak to Herman miał ręce splamione krwią, był brutalem i człowiekiem o zatwardziałym sercu. A także wielkim samolubem. Żona dała mu sześcioro dzieci, które potrzebowały „dostojnego uposażenia”, podczas gdy „szczupłe hrabstwo cylejskie” nie przynosiło dochodów wystarczających, by pokryć spodziewane wydatki.
Herman „łatał fortunę”, jak mógł, ale przede wszystkim – ścinał niepotrzebne koszty. W pierwszej kolejności oszczędzał na niechcianej krewniaczce, którą podrzucono mu do gniazda wbrew jego woli.
Polski Kopciuszek
„Przy tylu własnych dzieciach nie pozostawało opiekunowi wiele serca dla sierotki Wilhelma” – podkreślał historyk. A dalej odmalował już wizję prawdziwie baśniową. I to w rozumieniu klasycznej baśni braci Grimm, z brutalnym zawiązaniem akcji i wielką krzywdą wymagającą iście nadprzyrodzonego ratunku:
Chowała się Anna w zwyczajnym zaniedbaniu sierocym, w poniewierce pokątnej, zdana jedynie na wolę opatrzności. Od rodu zbrodniarstwem zatwardziałego nie uśmiechały się jej uczucia przyjaźni i miłosierdzia.
Reklama
Wszystkie też okoliczności złożyły się zgodnie na udręczenie biednej wnuczki Kazimierza Wielkiego. Wziął jej pan Bóg koronę przodków, zabrał jej ojca, rozłączył ją z matką, a nie dał jej nawet zwykłej krasy dziewczęcej, ujmującej oczy i serca ludzkie.
Nie miała uboga żadnej z powszednich pociech nieszczęścia i chyba tę jedną smutną ulgę znały jej losy, iż nie znała położenia swojego. Wszystko co jej mogło przypominać dawne pochodzenie królewskie, mogło wywyższać ją nad resztę rodziny opiekuńczej, było starannie usuwane…
Nieszczęsną dziewczynę, odcinaną od kultury, pogardzaną, wystawioną na nędzę, miał uratować dopiero Władysław Jagiełło. Król jak z bajki, który po śmierci pierwszej żony, Jadwigi Andegaweńskiej, zaproponował sierocie małżeństwo. I z Kopciuszka uczynił wielką panią.
Mity i fakty
Od czasów Szajnochy nikt w Polsce nie zajął się fachowo dziejami wnuczki Kazimierza Wielkiego. Nie poświęcono jej nad Wisłą żadnej pracy naukowej dłuższej niż kilkanaście stron. W efekcie nie zweryfikowano też plotek puszczonych w obieg prawie sto siedemdziesiąt lat temu. Wciąż są powtarzane.
Hasło z Polskiego słownika biograficznego mechanicznie powiela wiadomość, że Cylejka była „zaniedbana” i „żyła w zapomnieniu”, a dla opiekuna okazała się balastem.
Reklama
Z kolei Urszula Borkowska, skądinąd wybitna znawczyni epoki jagiellońskiej, o Hermanie II miała do powiedzenia głównie to, że był okryty „złą sławą rabusia i zabójcy”. Dziennikarze chętnie z kolei przypominają nawiązania do baśni o Kupciuszku.
To wszystko wiadomości fałszywe i niezgodne z zachowanymi źródłami. Jak więc wyglądała rzeczywistość?
Prawdziwe oblicze Hermana
Herman II, panujący niepodzielnie nad Celje od roku 1392, nie był żadnym zbirem, czarną owcą. Nie urodził się pod ciemną gwiazdą. A przede wszystkim nie był biedakiem ledwo wiążącym koniec z końcem, jak twierdził Szajnocha.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Dzisiejszy Słoweniec, słyszący, jak polscy autorzy charakteryzują tego władcę, mógłby wprost osłupieć. Celje (już wcześniej rosnące w siłę) pod niezwykle sprawnym i konsekwentnym zarządem Hermana stało się ośrodkiem o międzynarodowym znaczeniu.
Według podręcznika przygotowanego przed paroma laty przez historyków z Uniwersytetu Lublany oraz ze Słoweńskiej Akademii Nauk i Sztuk hrabia był jedną z najważniejszych postaci w całych dziejach Słowenii. Specjaliści podkreślają, że cieszył się „wyjątkową siłą polityczną i reputacją”, a „na pograniczu między Europą Środkową i Bałkanami nie mógł mu dorównać żaden inny człowiek”.
Nazywa się go „najwybitniejszym członkiem” całego rodu, który „znalazł się na świeczniku Europy”. Za jego sprawą „po raz pierwszy od rozpadu Karantanii [na początku IX wieku] na obszarze Słowenii powstał ośrodek władzy, z którym musiano się liczyć w całym regionie”. I co ważne, takie – z pozoru buńczuczne – opinie znajdują potwierdzenie także w pracach badaczy z innych krajów, zwłaszcza Węgier.
Herman istotnie wyrobił sobie bezprecedensową pozycję na południe od Alp. A w roku 1396 wywarł wpływ na historię całej Europy. Po katastrofalnej klęsce wielkiej wyprawy krzyżowej przeciw Turkom pomógł królowi Węgier, Zygmuntowi Luksemburczykowi, w ucieczce do ojczyzny. Na dobrą sprawę uratował mu życie. Odtąd stał się przyjacielem węgierskiego monarchy, jego najbliższym doradcą, niemal prawą ręką.
Reklama
Przegapiony testament
Dla historii Anny Cylejskiej nawet ważniejsze jest jednak to, co wydarzyło się przed bitwą. Herman II niewątpliwie lepiej od Luksemburczyka zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństw wyprawy. Nim wyruszył w drogę, spisał szczegółowy testament.
Polscy badacze nawet nie wiedzieli o istnieniu tego dokumentu. Także w Słowenii był on do niedawna ignorowany. Dopiero parę lat temu pochyliła się nad nim młoda historyczka z Uniwersytetu Lublany, Maja Lukanc. I podważyła wszystko, co dotąd myślano o relacjach półsieroty z jej opiekunem.
Herman wyznaczył na egzekutora ostatniej woli kuzyna, Fryderyka z Ortenburga. W razie śmierci hrabiego to on miał przejąć zarząd nad Celje i opiekę nad rodziną do czasu, aż najstarszy z synów władcy osiągnie lata sprawne.
Krzyżowiec prosił krewniaka, by zatroszczył się o jego matkę i doprowadził do skutku już zaplanowane małżeństwo następcy tronu.
Zdawkowo wspomniał też o pozostałych dzieciach. Instrukcja w ich sprawie była prosta: należało im znaleźć narzeczone i narzeczonych „odpowiadających ich stanowi”. Herman nie zagłębiał się w szczegóły, bo na sercu leżały mu nie losy synów i córek, ale przede wszystkim… jego małej podopiecznej, Anny.
Reklama
Wszystko dla Anusi
To ona jawi się jako główna bohaterka testamentu. Hrabia określił ją w dokumencie nie pełnym imieniem, ale poufale, wręcz czule, jako „Andlerin”, Anusię. Naciskał na Fryderyka, by ten zrobił, co tylko w jego mocy, by znaleźć dziewczynie najlepszego możliwego męża.
Dla ułatwienia sprawy od razu wyznaczył konkretny posag. I to w kwocie wprost astronomicznej. Anna miała dostać taką samą górę złota co wcześniej jej matka – dwadzieścia tysięcy monet. Była to największa suma, jaką jakakolwiek kobieta wniosła do domu cylejskiego. Teraz zaś Herman był gotowy się jej wyzbyć, byle zapewnić Annie świetlaną przyszłość.
Z troską i zapobiegliwością instruował nawet, jak dokładnie należy przeprowadzić wypłatę. Ułożył dla Anusi swoistą polisę ubezpieczeniową. Połowa posagu miała trafić do męża natychmiast, reszta zaś w ratach po dwa tysiące monet rocznie, pod warunkiem skonsumowania i utrzymania związku.
Testament zawierał nawet zastrzeżenie, by wesele odbyło się w myśl miejscowych, styryjskich zwyczajów. Tak, by mąż nie próbował czasem kamuflować pochodzenia Anny i narzucać jej własnej kultury.
Nowe spojrzenie na Annę
Zapomniany (i nigdy nie zrealizowany) testament każe ostatecznie pogrzebać wywody Szajnochy i wszystkich jego naśladowców. Anna nie była żadnym Kopciuszkiem.
Jeśli na cylejskim zamku komuś działa się krzywda, jeśli ktoś był tłamszony i ignorowany, to prędzej rodzone dzieci Hermana, ponad które wyniósł on przybraną córkę. Na pewno też nie ukrywano przed Anną jej niezwykłego pochodzenia, nie robiono tajemnicy z tego, że w jej żyłach krąży królewska krew, ani nie tajono, że jej matka pomogła rodzinie ogromnie się wzbogacić.
Reklama
Przed krucjatą przeciw Turkom Anusia była oczkiem w głowie hrabiego. Wnuczka Kazimierza Wielkiego na pewno nie widziała w swoim opiekunie rabusia (jak chciała Urszula Borkowska) ani zbrodniarza (jak sugerował Karol Szajnocha), ale wybitnego władcę, obrońcę wiary i szlachetnego rycerza.
Zresztą nie mogła inaczej, bo twierdzenia o sparciałej reputacji hrabiego to kolejna nadinterpretacja, by nie powiedzieć – bzdura.
Na wizerunku cylejskiej rodziny panującej, a także na honorze samego Hermana istotnie zaciążyły pewne haniebne epizody, o których napiszę szerzej w osobnym tekście. Tutaj wystarczy stwierdzić, że Anna nie mogła się nimi brzydzić i na ich skutek pogardzać „uczuciami przyjaźni i miłosierdzia” ze strony zbrukanych krwią krewnych.
Nie mogła, bo do obu wydarzeń doszło… kilka dekad później, długo po tym, jak hrabianka opuściła podalpejskie doliny. A nawet – już po jej śmierci.
***
O następczyni królowej Jadwigi piszę znacznie szerzej w książce pt. Damy Władysława Jagiełły (Wydawnictwo Literackie 2021). Artykuł, który przeczytałeś powstał właśnie na jej podstawie. Pełna bibliografia tematu znajduje się w książce.