Wspominał, że pierwsze lata wojny były dla niego niemalże beztroskie. Potem też mógł się poczuć… niczym najprawdziwszy hrabia. Wszystko dzięki jednej zadziwiająco prostej i nieprawdopodobnie skutecznej metodzie. Jak żydowska rodzina Dyninów zdołała zamienić się… w polskich hrabiów?
Dzieciństwo urodzonego 1925 roku Jurka Dynina było bardzo szczęśliwe. Jego rodzina żyła w Łodzi we względnym dostatku; dzięki coraz lepszym zarobkom ojca pod koniec okresu międzywojennego chłopiec mógł spędzać wakacje w Ciechocinku i innych modnych kurortach.
Reklama
Uczęszczał też do dobrej szkoły, „bardzo kosztownej i bardzo patriotycznej” – jak wspomina po latach. W jego klasie przeważali uczniowie tacy jak on: polscy obywatele żydowskiego pochodzenia. On sam chyba nigdy nie spotkał się z przejawami antysemityzmu.
Dwa lata spokoju
Tę idyllę przerwał dopiero wybuch wojny, która już w pierwszych dniach września wdarła się w życie rodziny Dyninów. W spisanych po wojnie wspomnieniach, które właśnie ukazały się drukiem pod tytułem Aryjskie papiery, Jurek tak wspomina swój szok po pierwszych bombardowaniach:
Gdy po nalocie wyjrzałem przez okno, zobaczyłem, że przeciwległy dom jest częściowo zburzony. Było to dziwne uczucie. Pierwsze pytanie, które sobie postawiłem, to czy tam są ludzie. Tak wyglądało moje pierwsze spotkanie z bliską śmiercią. Czułem pustkę w sercu i nie zdawałem sobie w pełni sprawy z tego, co się stało.
Musiałem kilkakrotnie jeszcze spojrzeć w tamtą stronę, żeby się upewnić, czy to nie fantazja. Sam nie rozumiałem, dlaczego musiałem się upewniać. Przecież było jasne, że dom jest zniszczony. Odpychałem od siebie ten pierwszy obraz wojny.
Po dwóch pierwszych, nerwowych miesiącach Dyninom udało się znaleźć bezpieczne schronienie. Łódź opuścili już we wrześniu. Stopniowo przenosili się coraz bardziej na wschód, odwiedzając zniszczoną Warszawę, Łuck i Równe, by wreszcie pod koniec października osiąść w Wilnie, które właśnie zostało przekazane przez Sowietów Republice Litewskiej.
Reklama
Beztroskie lekcje tańca
W nowym miejscu rodzinie Jerzego udało się niemal odtworzyć dawne życie. On sam wspominał czasy wileńskie wręcz z rozrzewnieniem:
Mogłem się cieszyć światem, tym bardziej że nie miałem większych kłopotów. Ojcu się świetnie powodziło materialnie i byliśmy zdrowi. W dodatku zacząłem sam zarabiać, dając lekcje tańca kolegom z klasy.
Źródło powodzenia głowy rodziny, Dawida Dynina, tkwiło w tym, że… znał się na diamentach. Zaczął nimi handlować, korzystając z faktu, że zbyt na szlachetne kamienie był bardzo duży. Bardzo przysłużył się w ten sposób rodzinie. Nie dość, ze zgromadził środki, które później nieraz uratowały im życie, to jeszcze nawiązał nowe, bezcenne przyjaźnie.
To właśnie dzięki diamentom Dynin poznał hrabiego Jana Platera-Zyberka. Mężczyźni szybko się polubili. Zawarli ze sobą umowę, że gdyby coś przytrafiło się któremuś z nich, drugi zajmie się jego rodziną.
Początek tułaczki
Moment, w którym siła tej obietnicy została przetestowana, nadszedł wiosną 1941 roku. Chyba dopiero wtedy dla Jerzego tak naprawdę zaczęła się wojna. Jego ukochany ojciec został pewnego dnia aresztowany przez NKWD. W czerwcu handlarz diamentów został wywieziony wraz z innymi aresztantami w nieznane.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Śmierć dla tego, kto zapiera się polskości. Tym kodeksem mieli się kierować wszyscy mieszkańcy okupowanego krajuDla Jurka, jego matki i siostry nadszedł czas coraz większej biedy i niepewności. Ich sytuacja pogorszyła się jeszcze, gdy po ataku Niemiec na ZSRR także Wilno i jego okolice wpadły w ręce hitlerowców. Za radą Platerów opuścili miasto i ukryli się w okolicznej wsi, u polskiego rolnika. Jak wspominał później w Aryjskich papierach sam Dynin, grozę położenia uświadamiały im docierające z miasta informacje:
Z Wilna dochodziły okrutne wieści o masowych zsyłkach na tamten świat. Całe rodziny brano na Łukiszki – centralne więzienie wileńskie – a stamtąd do Ponar, podwileńskiej leśnej miejscowości, gdzie wykopywano wielkie doły, do których wrzucano rozstrzeliwanych nieszczęśliwców. Dzieci wrzucali żywcem i przysypywali ziemią – szkoda było kul na dzieci.
Reklama
Niemcy zaczęli też w tym czasie organizować na nowych terenach getta dla ludności żydowskiej. Wielu Żydów zdecydowało się w nich zamieszkać, obawiając się trudów ukrywania swojej narodowości; inni nie mieli żadnego wyboru. Rodzina Jerzego – głównie dlatego, że on sam się temu uparcie sprzeciwiał – zdecydowała jednak się nie ujawniać.
„Ja do żadnego getta nie pójdę, idźcie sami” – powtarzał matce i wujowi. Po latach przyznał, że nie miał wtedy żadnego planu, jak właściwie powinni postępować. Wiedział tylko, że wszystko w nim buntowało się przeciw zamknięciu.
Tylko jedna litera
Na szczęście dla Dyninów, udało im się sprytnie sfałszować dokumenty. „Zamiast litery Y znajomy chemik pana Wajdenfelda wstawił U. Fałszywe metryki dla mamy i siostry też były wystawione na to samo nowe nazwisko – DUNIN, zamiast poprzedniego DYNIN” – opowiadał po latach Jerzy.
Odtąd rodzina występowała wszędzie jako Duninowie – a więc Polacy. Zarówno Jerzy, jak i jego matka nauczyli się nawet kilku katolickich modlitw. Młodsza siostrzyczka została zaś ochrzczona.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Oni nas zatruli. Zakazili. Wspomnienia dziewczynki, która przeżyła eksperymenty medyczne w AuschwitzPodwileński azyl po jakimś czasie trzeba było porzucić. Rodzina Dyninów/Duninów zaczęła poszukiwania kolejnej bezpiecznej przystani. Najpierw udali się na Białoruś, gdzie – koło Nowogródka – mieścił się majątek Platerów.
„Wyczuł w nas «arystokrację»”
Okazało się, że ich nowa tożsamość sprawdza się wspaniale. Zarządca majątku hrabiostwa, pan Kuraszycki, uznał ich wręcz za „arystokrację”. „Pani hrabina przy okazji szepnęła mu kiedyś jakąś bujdę o dalekim pokrewieństwie między nią a nami” – wspominał Jerzy.
Nie był to jedyny raz, kiedy ktoś „wyczuł w nich” szlachtę. Gdy – mając w kieszeni list polecający Platerów – pukali do ich znajomych z prośbą o azyl, bywali traktowani jak najprawdziwsza polska arystokracja. Tak było na przykład w Worończy, gdzie gospodyni domu przeprowadziła niemal wywiad z mamą Jerzego:
Potem następują pytania: „Z których Duninów? Czy z Borkowskich, czy z Wąsowiczów?”. Odpowiadamy, że z Borkowskich. „A to w takim razie znacie panią X lub może jest ona waszą krewną?”. Mama odpowiada, że jest dużo Duninów i owej pani nie zna. „Ten list pani Haliny do mnie, który pani mi wręczyła, był zupełnie zbyteczny”, rzekła pani Czarnecka. „Przecież poznać pana po cholewach”.
Reklama
Tego wieczora sam Jerzy przez chwilę poczuł się zresztą jak szlachcic. Pani Czarnecka wprawdzie ich odesłała, ale nie piechotą, a w dużych, wygodnych saniach. „Było nam niewymownie dobrze. Zdawało nam się w pewnych momentach, że jesteśmy naprawdę hrabiostwem Dunin” – zapisał w Aryjskich papierach.
Kryjówka w jaskini lwa
Ostatecznie Dyninowie znaleźli nową siedzibę w Horodyszczu. Matka Jerzego podjęła tam pracę jako tłumaczka w niemieckim urzędzie administracji rejonowej. Mogła w ten sposób zarobić na życie, ale jedynie kosztem ciągłego, ogromnego strachu.
<strong>Przeczytaj też:</strong> Kolaboranci w granatowej policji. Polscy funkcjonariusze rozstrzeliwali rodaków i mordowali ŻydówW pełni kruchość sytuacji Jerzy uświadomił sobie zimą 1942 roku, kiedy matka przyniosła z pracy wiadomość, że ktoś doniósł, iż w Horodyszczu pracuje tłumaczka żydowska pod zmienionym nazwiskiem. Odtąd oczekiwanie na jej powrót do domu stało się dla młodzieńca prawdziwym horrorem. Jak wspomina:
(…) obserwowałem ruch i życie w miasteczku. O, jak zazdrościłem pełnoprawnym mieszkańcom! Byłbym oddał wszystko, aby się zamienić z nimi położeniem. O jacy szczęśliwi! I wcale tego nie rozumieją i nie odczuwają! Dlaczego tak jest? Nie umiałem dać sobie na to odpowiedzi, więc tylko odganiałem od siebie pytania: jak stąd uciec, jak ocaleć?
Takich momentów, które mogły skończyć się tragicznie, było więcej. Tylko dzięki nieuwadze urzędników Dyninowie pomyślnie przeszli przez paszportyzację. Ogromne zagrożenie stanowiła dla nich też epidemia tyfusu. Wystarczyło, by Jerzy zachorował i dostał się w ręce kolaborującego z Niemcami doktora, by po oględzinach jego tożsamość wyszła na jaw. Był przecież obrzezany – to wystarczało jako podstawa do wydania wyroku śmierci na całą rodzinę.
Na co wy liczycie?
Tragedią dla ukrywającej się trójki był też fakt, że musieli z bliska przyglądać się stopniowej eliminacji Żydów z ich miasteczka. Byli świadkami kolejnych pogromów i prześladowań.
Reklama
Czuli się bezsilni, widząc, jak getto w Horodyszczu jest likwidowane. Jerzy nie mógł przy tym zrozumieć, dlaczego tamci nie próbują uciec:
Pewnego dnia, widząc pracujących przy rozbiórce Żydów, podszedłem do nich i zagadnąłem jednego po polsku tak, aby nikt tego nie spostrzegł: „Na co wy właściwie liczycie, przecież oni was nie zostawią w spokoju”. Otrzymałem następującą odpowiedź: „Już trzy razy stałem pod ścianą na rozstrzelanie i jakoś ocalałem. Jak będzie mi więc przeznaczone, to będę żył nadal” (…). Byłbym szczęśliwy, gdybym mógł się kiedyś spotkać z kimkolwiek, kto ocalał z getta horodyskiego. Czy choć jeden Żyd w Horodyszczu ocalał?
Sam, niechętny do składania broni, dołączył w międzyczasie do szeregów Armii Krajowej. „Dzięki jego działalności można było uratować przed śmiercią zarówno Polaków, jak i Żydów, mieszkańców Horodyszcza, którym zagrażali nie tylko Niemcy, ale także białoruska policja” – opowiada w posłowiu do Aryjskich papierów Marek Zaradniak.
Ocaleni!
W Horodyszczu Duninowie przetrwali do zimy 1944 roku. Sygnałem do wyjazdu stało się wybudowanie w miasteczku łaźni i zarządzenie kolejnych lekarskich oględzin. Gdy powoli przygotowywali się do ucieczki, terror niemiecki narastał.
Ostatecznie opuścili Horodyszcze już po zarządzonej przez władze ewakuacji. Znowu skierowali się na wschód. Przedzierali się przez ogarnięte wojną ziemie aż do przekroczenia linii niemiecko-radzieckiego frontu. Pierwszych napotkanych żołnierzy radzieckich powitali z prawdziwą radością. Byli bezpieczni.
Reklama
Ich radość była jeszcze większa, gdy po powrocie do Wilna dowiedzieli się, że również ojciec Jerzego przeżył wojnę. Udało mu się wyjechać do Palestyny, gdzie rodzina w końcu się spotkała. Ale niestety, nie w całości. Jeszcze zanim połączył się z ojcem po latach rozłąki, Jerzy zanotował:
Dziś odwiedziła nas Rachelka Szyk, kuzynka ze strony ojca. Ukazała się nam naga prawda. Rodzina nie żyje. Właściwie to tylko potwierdzenie tego, co wiedzieliśmy, ale [towarzyszyła nam] ciągła złuda, że może się ktoś uratował.
Pełną historię Jerzego Dynina i jego rodziny poznasz sięgając po książkę Aryjskie papiery – niezwykłą relację z czasów wojny.
Polecamy
Bibliografia:
- Jerzy Dynin, Aryjskie papiery, Prószyński i S-ka 2019.
Ilustracja tytułowa: fragment okładki książki Aryjskie papiery (materiały promocyjne).