Ekspedycja z 1497 roku miała przywrócić Polsce dostęp do Morza Czarnego i zapewnić królewiczowi Zygmuntowi tron mołdawski. Zakończyła się masakrą polskich rycerzy oraz upokorzeniem króla Jana Olbrachta. Sama ekspedycja zniknęła z powszechnej świadomości. Wciąż powtarzamy jednak przysłowie, które zrodziło się za jej sprawą: „Za króla Olbrachta wyginęła szlachta”.
Przyłączenie Rusi Czerwonej przez Kazimierza Wielkiego, a następnie unia z Litwą otworzyły przed Polską drogę ekspansji w stronę Morza Czarnego. Wymiana handlowa z tamtejszymi portami zaczęłą do pewnego stopnia zastępować utrudniony przez Krzyżaków handel bałtycki, a perspektywy wydawały się ze wszech miar obiecujące.
Reklama
Kluczem do zabezpieczenia kupieckich inicjatyw była Mołdawia, leżąca u ujścia Dunaju nad Morzem Czarnym. Nieduże państewko stale lawirowało między ościennymi potęgami: imperium osmańskim, królestwem Węgier, Koroną polską i Litwą.
U schyłku XIV stulecia współpraca z połączonymi państwami polskim i litewskim rokowała najlepiej. Dlatego też w 1387 roku hospodar mołdawski Piotr I Muszatowicz zdecydował się złożyć hołd lenny królowej Jadwidze i jej małżonkowi Władysławowi Jagielle.
Był to sposób na wyjście spod zależności położonych bliżej – a tym samym groźniejszych – Węgier. Podległość wobec Korony była tylko formalna i nie ograniczała swobody hospodara tak, jak relacje z Madziarami. Polski elitom dawała jednak nadzieje na utwierdzenie wpływów w regionie. Tak zaczęło się trwające ponad 300 lat polskie parcie na południowy wschód i tak narodził się mit Polski sięgającej od morza do morza.
Polska od morza odepchnąć się nie da!
Szczególne znaczenie w handlu czarnomorskim odgrywały dwa porty: Kilia leżąca u ujścia Dunaju oraz Białogród położony u ujścia Dniestru. Przechodziły przez nie towary idące z zachodu (Węgier, Niemiec) oraz północy (Polski, Litwy). Ta druga odnoga wiodła do Lwowa i Krakowa, a potem dalej na Śląsk oraz do Prus nad Bałtyk. Na wymianie bogaciły się miasta Korony, jej mieszczanie i szlachta.
Dlatego zdobycie Kilii i Białogrodu przez wojska tureckie w 1484 roku było poważnym ciosem dla Polski. Korona utraciła symboliczne zwierzchnictwo nad Mołdawią, a w dodatku chanat krymski uzyskał bezpośrednie połączenie z ziemiami sułtana, co również niosło niekorzystne skutki dla państwa Jagiellonów.
Polscy władcy nie zrezygnowali jednak łatwo z mołdawskiego lenna. Król Kazimierz Jagiellończyk zorganizował dwie wyprawy zbrojne na południe: w 1485 i 1487 roku. Pierwsza przywróciła na krótko polskie zwierzchnictwo nad Mołdawią. Drugą prowadził 28-letni następca tronu Jan Olbracht i w ogóle nie została sfinalizowana.
Zanim wojska dotarły do Mołdawii musiały zetrzeć się z najazdem tatarskim, który spadł na ziemie polskie. 8 września 1487 roku Jan Olbracht odparł czambuł tatarski pod Kopystrzyniem na Podolu i to zwycięstwo chwilowo wystarczyło, by zaspokoić jagiellońskiej ambicje. Z Turcją podpisano rozejm na dwa lata, ale Kilia i Białogród pozostały pod władzą sułtana.
Reklama
A Zygmunta zrobimy hospodarem
Jan Olbracht nie porzucił planów odzyskania dwóch ważnych portów, a tym samym zapewnienia Polsce dostępu do Morza Czarnego.
Już w pierwszych miesiącach po objęciu tronu w 1492 roku szykował walną ekspedycję na południe, być może przy zaangażowaniu szerszej koalicji państw europejskich. Król planował też osadzić na tronie mołdawskim swojego młodszego brata Zygmunta (zwanego później Starym).
Dla osiągnięcia tego najbardziej dalekosiężnego celu należało nie tylko na nowo podporządkować Mołdawię Polsce, ale też usunąć hospodara Stefana III Wielkiego. Plan taki nie mógł się podobać ani samemu Stefanowi, ani Węgrom, które cały czas uznawały Mołdawię za swoją strefę wpływów.
W tym niepewnym okresie hospodar Stefan zaczął najeżdżać Pokucie, które chciał przyłączyć do swojego państwa, a w 1495 roku Węgry zawarły z Turcją trzyletni rozejm. Sytuacja nie sprzyjała Olbrachtowi, trudno było wobec postawy Madziarów nadal myśleć o międzynarodowej koalicji. Uparty król mimo to zorganizował ekspedycję, ale tylko własnymi siłami. Sławomir Koper w swojej najnowszej książce pt. Jagiellonowie. Złoty wiek pisze, że:
Reklama
Jan Olbracht bardziej wierzył w siłę oręża niż dyplomację. Jako jedyny z Jagiellonów (może poza nieszczęsnym Warneńczykiem) uważał, że wroga należy pokonać, a dopiero potem z nim pertraktować. Zdecydował się zatem na wyprawę wojenną, ogłaszając oficjalnie, że jej celem będzie odebranie z rąk Turków portów czarnomorskich.
Wiadomo było jednak, że by dotrzeć do Kilii i Białogrodu, trzeba przemaszerować przez całą Mołdawię, co umożliwi ponowne jej podporzadkowanie Polsce. Uzgodniono, że Aleksander [brat króla, wielki książę litewski – przyp. PS] zaatakuje z terenu Litwy Tatarów, by uniemożliwić im pomoc dla Mołdawian. Nie wiadomo było jednak, jak zachowają się Węgrzy, gdyż w Budzie z dużą nieufnością obserwowano polskie przygotowania.
Największe siły od wojny trzynastoletniej
Armia zbierała się zimą i wiosną 1497 roku pod Lwowem. Władca zgromadził oddziały zawodowe w postaci chorągwi nadwornych oraz najemników z Czech i Śląska. Chorągwie nadworne tworzyła głównie ciężkozbrojna jazda kopijnicza.
Z kolei wśród zaciężnych przeważała piechota uzbrojona w rusznice i kusze. Byli oni wojownikami zdyscyplinowanymi, doświadczonymi i dobrze wyekwipowanymi. Z myślą o zdobywaniu Kilii i Białogrodu zgromadzono 40 dział, w tym dwa ciężkie, służące do rozbijania murów dużych twierdz.
Wielkie historie co kilka dni w twojej skrzynce! Wpisz swój adres e-mail, by otrzymywać newsletter. Najlepsze artykuły, żadnego spamu.
Większość królewskich sił stanowiło jednak szlacheckie pospolite ruszenie ze wszystkich ziem koronnych, ściągające w maju pod Lwów. Posiłki przysłali też lennicy: Krzyżacy (z wielkim mistrzem Johannem von Tieffenem) i Mazowszanie. Jak twierdzą historycy armia zgromadzona przez Jana Olbrachta liczyła od 40 do nawet 70 tysięcy ludzi (rycerzy i czeladzi obozowej) oraz nawet 30 tysięcy wozów. Były to największe siły, jakie Polska zgromadziła od czasów wojny trzynastoletniej.
Formalne dowództwo nad całością wojsk sprawował król, faktycznie dowodził hetman Jan Trnka (spolszczony Czech). W wyprawie uczestniczył młodszy królewski brat Zygmunt Jagiellończyk (przewidywany na hospodara mołdawskiego), a także dostojnicy królestwa. Była to naprawdę potężna militarna i polityczna ekspedycja, mająca pokazać siłę i możliwości państwa polskiego.
Reklama
Plan się sypie
Na południe wyruszono 26 czerwca 1497 roku. Liczna armia poruszała się powoli. W połowie sierpnia, po przeprawieniu się przez Dniestr, w polskim obozie pojawili się posłowie hospodara Stefana III, którzy oświadczyli, że Mołdawia jest lennem sułtana i zażądali w imieniu swojego władcy opuszczenia przez Polaków ich kraju.
Hospodar nie zamierzał rzecz jasna poprzeć akcji Jana Olbrachta, który – jak wieść niosła – chciał zdjąć go z tronu na rzecz swojego brata. Uznał, że w takiej sytuacji korzystniej będzie stanąć po stronie Turcji.
Zamiast zdobywać Kilię i Białogród królewska armia musiała najpierw zająć Mołdawię, której przychylności oczekiwano niemal do samego końca. Władca podjął decyzję, by uderzyć od razu na stolicę kraju – Suczawę. 24 września miasto zostało oblężone. Polacy ostrzeliwali je i przypuszczali bezskuteczne szturmy.
Stefan ze swoimi siłami pozostał na zewnątrz i prowadził wojną szarpaną. Wspierali go Turcy, Tatarzy krymscy i przysłani przez Węgrów Siedmiogrodzianie. Był to wyraźny sygnał, że Budzie nie podoba się mołdawska wyprawa polskiego króla. I że Jan Olbracht nie może liczyć także na współpracę najbliższego krewniaka.
Reklama
12 października pod Suczawę dotarli wysłannicy króla Węgier Władysława Jagiellończyka (starszego brata Jana Olbrachta). Poinformowali, że hospodar jest nie tureckim, ale… węgierskim lennikiem i przedstawili żądanie, by wojska polskie opuściły Mołdawię. W przeciwnym razie Węgry zapowiadały podjęcie działań wojennych.
Była to decyzja wymuszona na Władysławie przez węgierskich możnych, którzy nie zamierzali wypuścić Mołdawii ze strefy swoich wpływów. By trochę złagodzić wydźwięk ultimatum, Władysław zaproponował walczącym stronom zawarcie zawieszenia broni.
Hospodar nie dotrzymuje słowa
Jan Olbracht zdawał sobie sprawę, że jego wojenne plany sypią się w gruzy. Kilkutygodniowe oblężenie nie przyniosło efektów, Węgry groziły konfliktem, a on sam zachorował na febrę. Zgodził się więc na zawarcie rozejmu ze Stefanem, który zagwarantował siłom polskim bezpieczny odwrót z Mołdawii.
Do kraju wracano przez Bukowinę, w czterech rozciągniętych kolumnach, a zbroje i kopie złożono na wozach. Ufni w słowo hospodara Polacy nie spodziewali się żadnych trudności. Tymczasem 26 października pod Koźminem na południe od Czerniowiec czekała na nich zasadzka.
Reklama
Droga wiodła tam przez liczący trzy kilometry karpacki wąwóz, głęboki i o stromych stokach. Jako pierwszy pokonała go bezpiecznie kolumna wielkopolska. Po niej w wąwóz zagłębił się oddział królewski (z chorągwiami nadwornymi, artylerią i królem), małopolski (pospolite ruszenie z Małopolski, Rusi i Podola) oraz straż tylna.
I to właśnie straż tylną zaatakowali ukryci Mołdawianie, spuszczając na nią podcięte drzewa i strzelając z łuków i kusz. Wybuchła panika, w wąwozie miotał się skłębiony tłum ludzi i koni, na który z zarośli wypadła mołdawska jazda i dokonała masakry. Polska straż tylna została wybita.
Król prowadzi odsiecz
W tym samym czasie trochę dalej zaatakowana została także kolumna małopolska. Runęła na nią kawaleria mołdawska, turecka, tatarska i wołoska. Polacy bronili się rozpaczliwie, ale tylko niektórym udało się wyrwać z matni i umknąć z wąwozu śmierci.
Nietknięte pozostały dwie kolumny: królewska i wielkopolska, które wyszły z wąwozu i założyły za nim umocniony obóz. Tam dowodzenie wziął w swoje ręce król, który zachował zimną krew i opanowanie. Przywrócił porządek w szeregach i zorganizował kontratak.
Reklama
Na odsiecz walczącym w wąwozie ruszyła chorągiew nadworna, a potem na czele pozostałych zbrojnych sam władca. Mołdawian wypłoszono z wąwozu i okolicznych lasów, na otwartej przestrzeni zostali oni doszczętnie rozbici. Po zebraniu rozproszonych ludzi i niedobitków polskie siły ruszyły w stronę Prutu.
Za króla Olbrachta…
Hospodar nie odpuszczał jednak i po drodze nieustannie szarpał maszerujące oddziały. Mołdawianie podpalali trawy na stepie i przypuszczali błyskawiczne ataki. Kilka razy w polskich szeregach wybuchała panika, którą tłumić musieli król Jan i królewicz Zygmunt. Wreszcie kolumna dotarła do granicznego Prutu i przeprawiła się przezeń, szczęśliwie unikając zastawionej tam przez Mołdawian pułapki. 5 listopada Jan Olbracht rozpuścił pospolite ruszenie. Wyprawa dobiegła końca.
Mołdawska ekspedycja zakończyła się wielką klęską. W bitwie w wąwozie pod Koźminem zginęło być może nawet 11 tysięcy ludzi – rycerzy zaciężnych i pospolitego ruszenia oraz służby obozowej. Polegli przedstawiciele najznakomitszych małopolskich rodów, np. wojewoda ruski Mikołaj Tęczyński, a także Aleksander Tarnowski czy Mikołaj Szydłowiecki.
Stąd właśnie wzięło się znane powiedzenie „Za króla Olbrachta wyginęła szlachta”. Wielkie straty poniósł także 400-osobowy kontyngent krzyżacki (sam wielki mistrz zmarł jeszcze podczas marszu na Mołdawię).
Polityczne plany króla zawaliły się. Nie udało się odzyskać Kilii i Białogrodu, a tym bardziej osadzić Zygmunta na hospodarskim tronie. Poza tym Polska i jej władca zostali upokorzeni przez hospodara Stefana, uznawanego wszak za lennika Rzeczypospolitej. Porażka wyprawy mołdawskiej pogorszyła polityczną sytuację kraju. Jak pisze w cytowanej już książce Sławomir Koper:
W najbliższych latach na Polskę spadł groźny najazd turecki, a wojownicy sułtana dotarli aż pod Przemyśl i Lwów. Mołdawianie opanowali Pokucie, a Tatarzy hulali po Podolu. Sytuacja państwa stała się bardzo trudna.
Fascynujący obraz złotej epoki Jagiellonów
Bibliografia
- Sławomir Koper, Jagiellonowie. Złoty wiek, Bellona 2021.
- Andrzej Nowak, Dzieje Polski. T. 4 1468-1572. Trudny złoty wiek, Biały Kruk 2019.
- Fryderyk Papée, Jan Olbracht, Universitas 2006.